Przychylam się do opinii Doroty Walczak i Kamili Witusińskiej-Lange.To są też moje doświadczenia z tej kliniki, z wizyt u różnych lekarzy stamtąd, a leczyłam tam kota od 2021 roku.
– Zlecić badania – tak! (choć w moim wypadku żadnych zleceń i sugestii nie było, sama musiałam się dopraszać)
– Omówić wyniki – nie!
– Postawić diagnozę- nie! (sama musiałam sugerować i dopytywać)
– Zaproponować leczenie – nie! (jak wyżej)
Odradzam tę klinikę jeżeli zależy Wam na zdrowiu zwierzęcia i solidnej opiece, szczególnie, gdy jest chory i wymaga stałej kontroli.
Bo to nie jest kwestia jednego lekarza/lekarki tylko kilku osób: internistów i lekarzy ze specjalizacją. Co najmniej cztery różne osoby nie poradziły sobie z podstawowymi, klasycznymi objawami kota w wieku seniora, które mnie chodziły po głowie jako pierwsze skojarzenia z rozmów z innymi osobami posiadającymi koty lub z prostych wyszukiwani z Internetu.
Przez półtora roku zgłaszałam problemy kota, że głównie pije „hektolitry” wody, nie ma apetytu, nie je, ma zaparcia, śmierdzi mu z pyszczka, wymiotuje od czasu do czasu. Cała historia kota była w systemie, wszystkie badania. Przesyłałam wyniki z innych placówek z badań do dołączenia do karty. Lekarze ich nie czytali, nie komentowali, nie łączyli faktów. Nie zlecali dodatkowych badań, nie sugerowali dróg wykluczeń chorób. Nie sugerowali badań pod kątem sprawdzenia organów kota. Mówili, że kot dużo pije, bo łagodzi w ten sposób ból (ale jaki, to już nie potrafili określić). Z wyników krwi wyglądało, że ma nieznacznie przekroczone normy, ale lekarze nie umieli połączyć faktów.
Stale bagatelizowano objawy zwalając je na wiek kota, niewielkie zmiany w wynikach w granicach normy, i wirusem kociej białaczki u kota. Jakby te czynniki powodowały, że nie da się nic zbadać, sprawdzić.
Wszystkie badania dodatkowe były moją inicjatywą, łączenie z finalnym badaniem sprawdzenia stanu nerek. I okazało się, że kot ponad półtora roku objawiał choroby nerek. Najbardziej klasyczna i oczywista z chorób, które mają starsze koty. I od żadnego internisty ani specjalisty nie dostałam wskazania, żeby choćby sprawdzić nerki – to ja, po półtora roku o to poprosiłam i okazało się, że pierwsze badanie kontrolne jest bardzo łatwe i szybko dostępne. Nie miało dla mnie znaczenia, że to był koszt 200 zł – liczyło się zdrowie i diagnostyka kota. Mogę jeść suchy chleb do końca miesiąca, ale wolę to sprawdzić. I sama musiałam nalegać na zrobienie tego badania.
Gdyby lekarze nie bagatelizowali objawów kota, które zgłaszałam, kot dziś by żył. Do tego doszło chore serce, o którym nikt nie miał pojęcia, zapadnięte płuca i wysięk z serca zalewający klatkę piersiową kota.
W kwietniu były już widoczne pierwsze oczywiste oznaki problemów z nerkami, a lekarka je zbagatelizowała – że są nieznaczne wychylenia i naciskana na leczenie zaproponowała jedynie może suplementy na odbudowę wątroby. Nie wspominając, że zero komentarza do USG brzucha, gdzie ewidentnie było napisane, że kot ma zwyrodnienia nerek. A lekarka opisująca badanie USG we wnioskach napisała, że wszystkie organy kota są prawidłowej wielkości. Zero rekomendacji dalszych badań, zero wniosków. Skąd ja mam się znać na takich rzeczach? Kot od kwietnia do września czekał na diagnozę chorych nerek i to na moją prośbę zrobiono ich badania. W międzyczasie od kwietnia do września były inne wizyty, gdzie lekarze dalej nie zapoznali się z kartą kota i nie połączyli faktów.
To nas lekarka pyta, czy robimy badania krwi i moczu zamiast powiedzieć, że są konieczne, bo inaczej nie może podać leków w ciemno.. To na nas spadała odpowiedzialność decyzji. Tak jakby to miała być fanaberia opiekunów zwierząt a nie działanie kontrolne. A skąd ludzie mogą mieć widzę, czy trzeba je robić, czy nie? Czy trzeba kłuć kota czy nie? Może przy zapaleniu ucha nie trzeba, ale przy objawach ogólnoustrojowych już tak. To lekarz powinien zalecać kolejne kroki badania! Nie opiekun. W końcu ufamy lekarzom, którzy kształcili się, do wykonywania swojego zawodu.
To jest dobra klinika na kupno obroży na pchły albo leków, które zlecił inny lekarz. Na obcięcie pazurów albo zważenie zwierzęcia.
Na diagnostykę chorób, leczenie i prowadzenie zwierzęcia lepiej iść do miejsca, gdzie są dobrzy, doświadczeni lekarze.
Widać też że pomimo miłej obsługi, lekarze są zabiegani, niezadowoleni, zmęczeni, śpieszą się, nie robią na bieżąco opisów wizyty, zagadują właścicieli sztampowymi frazami o zwierzętach, które można wyczytać w Internecie: że kot ciężko oddycha, bo go boli (mimo, że w badaniu serca słychać bicie serca jakby zza ściany, gdy klatka piersiowa wypełniała się płynem). Ból w okolicach nerek zrzucają na ból kręgosłupa przy złych wynikach z moczu i USG jamy brzusznej. I dalej nie uznają, że trzeba zbadać nerki.
Lekarze w tej klinice popełnili podstawowe błędy diagnostyczne.
Ufaliśmy im i to był nasz największy błąd. Kot był już nie do odratowania.
Opinie o “EDINA Przychodnia Weterynaryjna Gaja”
wrz
Przychylam się do opinii Doroty Walczak i Kamili Witusińskiej-Lange.To są też moje doświadczenia z tej kliniki, z wizyt u różnych lekarzy stamtąd, a leczyłam tam kota od 2021 roku.
– Zlecić badania – tak! (choć w moim wypadku żadnych zleceń i sugestii nie było, sama musiałam się dopraszać)
– Omówić wyniki – nie!
– Postawić diagnozę- nie! (sama musiałam sugerować i dopytywać)
– Zaproponować leczenie – nie! (jak wyżej)
Odradzam tę klinikę jeżeli zależy Wam na zdrowiu zwierzęcia i solidnej opiece, szczególnie, gdy jest chory i wymaga stałej kontroli.
Bo to nie jest kwestia jednego lekarza/lekarki tylko kilku osób: internistów i lekarzy ze specjalizacją. Co najmniej cztery różne osoby nie poradziły sobie z podstawowymi, klasycznymi objawami kota w wieku seniora, które mnie chodziły po głowie jako pierwsze skojarzenia z rozmów z innymi osobami posiadającymi koty lub z prostych wyszukiwani z Internetu.
Przez półtora roku zgłaszałam problemy kota, że głównie pije „hektolitry” wody, nie ma apetytu, nie je, ma zaparcia, śmierdzi mu z pyszczka, wymiotuje od czasu do czasu. Cała historia kota była w systemie, wszystkie badania. Przesyłałam wyniki z innych placówek z badań do dołączenia do karty. Lekarze ich nie czytali, nie komentowali, nie łączyli faktów. Nie zlecali dodatkowych badań, nie sugerowali dróg wykluczeń chorób. Nie sugerowali badań pod kątem sprawdzenia organów kota. Mówili, że kot dużo pije, bo łagodzi w ten sposób ból (ale jaki, to już nie potrafili określić). Z wyników krwi wyglądało, że ma nieznacznie przekroczone normy, ale lekarze nie umieli połączyć faktów.
Stale bagatelizowano objawy zwalając je na wiek kota, niewielkie zmiany w wynikach w granicach normy, i wirusem kociej białaczki u kota. Jakby te czynniki powodowały, że nie da się nic zbadać, sprawdzić.
Wszystkie badania dodatkowe były moją inicjatywą, łączenie z finalnym badaniem sprawdzenia stanu nerek. I okazało się, że kot ponad półtora roku objawiał choroby nerek. Najbardziej klasyczna i oczywista z chorób, które mają starsze koty. I od żadnego internisty ani specjalisty nie dostałam wskazania, żeby choćby sprawdzić nerki – to ja, po półtora roku o to poprosiłam i okazało się, że pierwsze badanie kontrolne jest bardzo łatwe i szybko dostępne. Nie miało dla mnie znaczenia, że to był koszt 200 zł – liczyło się zdrowie i diagnostyka kota. Mogę jeść suchy chleb do końca miesiąca, ale wolę to sprawdzić. I sama musiałam nalegać na zrobienie tego badania.
Gdyby lekarze nie bagatelizowali objawów kota, które zgłaszałam, kot dziś by żył. Do tego doszło chore serce, o którym nikt nie miał pojęcia, zapadnięte płuca i wysięk z serca zalewający klatkę piersiową kota.
W kwietniu były już widoczne pierwsze oczywiste oznaki problemów z nerkami, a lekarka je zbagatelizowała – że są nieznaczne wychylenia i naciskana na leczenie zaproponowała jedynie może suplementy na odbudowę wątroby. Nie wspominając, że zero komentarza do USG brzucha, gdzie ewidentnie było napisane, że kot ma zwyrodnienia nerek. A lekarka opisująca badanie USG we wnioskach napisała, że wszystkie organy kota są prawidłowej wielkości. Zero rekomendacji dalszych badań, zero wniosków. Skąd ja mam się znać na takich rzeczach? Kot od kwietnia do września czekał na diagnozę chorych nerek i to na moją prośbę zrobiono ich badania. W międzyczasie od kwietnia do września były inne wizyty, gdzie lekarze dalej nie zapoznali się z kartą kota i nie połączyli faktów.
To nas lekarka pyta, czy robimy badania krwi i moczu zamiast powiedzieć, że są konieczne, bo inaczej nie może podać leków w ciemno.. To na nas spadała odpowiedzialność decyzji. Tak jakby to miała być fanaberia opiekunów zwierząt a nie działanie kontrolne. A skąd ludzie mogą mieć widzę, czy trzeba je robić, czy nie? Czy trzeba kłuć kota czy nie? Może przy zapaleniu ucha nie trzeba, ale przy objawach ogólnoustrojowych już tak. To lekarz powinien zalecać kolejne kroki badania! Nie opiekun. W końcu ufamy lekarzom, którzy kształcili się, do wykonywania swojego zawodu.
To jest dobra klinika na kupno obroży na pchły albo leków, które zlecił inny lekarz. Na obcięcie pazurów albo zważenie zwierzęcia.
Na diagnostykę chorób, leczenie i prowadzenie zwierzęcia lepiej iść do miejsca, gdzie są dobrzy, doświadczeni lekarze.
Widać też że pomimo miłej obsługi, lekarze są zabiegani, niezadowoleni, zmęczeni, śpieszą się, nie robią na bieżąco opisów wizyty, zagadują właścicieli sztampowymi frazami o zwierzętach, które można wyczytać w Internecie: że kot ciężko oddycha, bo go boli (mimo, że w badaniu serca słychać bicie serca jakby zza ściany, gdy klatka piersiowa wypełniała się płynem). Ból w okolicach nerek zrzucają na ból kręgosłupa przy złych wynikach z moczu i USG jamy brzusznej. I dalej nie uznają, że trzeba zbadać nerki.
Lekarze w tej klinice popełnili podstawowe błędy diagnostyczne.
Ufaliśmy im i to był nasz największy błąd. Kot był już nie do odratowania.