Poszukiwanie smacznej i zdrowej karmy dla psów potrafi wciągnąć. Poszukiwanie, sprawdzanie, porównywanie składów – to coś, co zna każdy psi opiekun. Segment karm dla psów jest rozbudowany. Kolejni producenci prześcigają się w tym, by dostarczyć psom karmę jeszcze lepszą, jeszcze smaczniejszą i jeszcze wygodniejszą w podawaniu. Tym razem w moje ręce trafiła mokra karma Belcando. Bucky i Leo to psy dość wybredne – jak sobie poradziły tym razem?
Belcando Mastercraft – pierwsze wrażenie
Testowana przez nas mokra karma Belcando Mastercraft to wygodne w dozowaniu saszetki po 100 gramów. W moje ręce trafiły cztery taki saszetki o różnych smakach: wołowiny z marchewką, łososia z brokułami, jagnięciny z groszkiem i indyka z pietruszką. Łatwo i szybko je dozować. Zapach jest przyjemny, a znajdujący się w składzie bulion wygląda dość ciekawie. Jednak to nie o wygląd i zapach są tu najważniejsze.
Najważniejsze jest wrażenie, które karma wywarła na psach. Muszę tutaj przyznać jedną rzecz. Test przeprowadzałam w dość trudnych dla moich psów warunkach – nie dość, że były zmęczone upałem to jeszcze dość zdezorientowane i smutne, bo połowa naszej rodziny wyjechała właśnie za granicę. Obawiałam się, że w takich okolicznościach zupełnie odmówią jedzenia i będę musiała najpierw utulić ich tęsknotę.
A jak wypadło to w praktyce?
Belcando – co sądzi o karmie Bucky?
Bucky to pies strachliwy i taki, który łatwo się stresuje – miałam naprawdę spore obawy, czy w ogóle cokolwiek przełknie, gdy właśnie przeżywa zniknięcie części swojego ludzkiego stada. A co się okazało? Nie zdążyłam postawić miski na podłodze, nawet nie zdążyłam napełnić miski drugiego psa, a już stanął sobie na dwóch łapkach i zaczął podjadać swoją porcję. Albo tym razem nie tęsknił za podróżującymi członkami rodziny tak mocno jak zawsze, albo te konkretne smaczki dla psa w całości go przekonały.
Zjedzenie całej miski zajęło mu około pół minuty. Miskę wylizał do czysta i uparcie domagał się kolejnej porcji. I nie, nie głodziłam go wcześniej, o co posądził mnie obserwujący spektakl kolega – dzień wcześniej zjadł prawie tyle, co zawsze – prawie, bo już był zestresowany mnóstwem walizek i przedwyjazdowym zamieszaniem, ale jeszcze nie przyplątała się do niego tęsknota – a następnego dnia podałam psom posiłek o tej samej porze, co zawsze.
Leo też chce coś smacznego! Jaki jest jego werdykt?
Leo w czerwcu skończył rok. I jak na tak małego – także wagowo – psa zazwyczaj ma naprawdę spory apetyt. Tak samo jak w przypadku Bucky’ego bałam się, że tym razem straci apetyt ze względu na okoliczności. Zwłaszcza, że Bucky zdążył już przeżyć kilka takich „tajemniczych zniknięć” domowników, ale dla jego młodszego kolegi była to nowość. Dlatego Leo był w dużej mierze zdezorientowany, odmawiał nawet jedzenia, a suchą karmą wzgardził z całą stanowczością, choć zazwyczaj nie ma problemów z jej jedzeniem.
W przypadku Belcando zareagował jednak entuzjastycznie. Nieco z opóźnieniem, energii dodała mu zapewne werwa, z jaką podszedł do tematu Bucky, ale też zaczął podskakiwać i skarżyć się, że jest za mały, by podjadać prosto ze stołu. Zanim zaczął jeść, starannie obwąchał zawartość miski. Z niepokojem zerknął na tempo, w jakim znika zawartość miski Bucky’ego i sam zaczął jeść. Wiedział, że gdy kolega skończy jeść – zacznie się dopraszać o podzielenie się pozostałą porcją. W miarę jedzenia nabierał coraz więcej entuzjazmu, pod koniec zaczął nawet machać ogonkiem i domagać się ofiarowania mu pustej już saszetki, by mógł sprawdzić, czy na pewno nic przed nim nie chowam.
Inspekcja saszetki została uznana za zakończoną, dopiero, gdy pozwoliłam mu ją wylizać do czysta. Dopiero wtedy odpuścił, choć nadal jeszcze z nadzieją zaglądał do miski, a nawet ją podgryzać, gdy czuł wciąż zapach niedawnego jedzenia, dlatego musiałam mu ją zabrać dla jego dobra.
Saszetki Belcando – podsumowanie
Gdy zastanawiałam się, jak podejść do testów i co zawrzeć w opisie, miałam plan, by zrobić ranking smaków. Który z wariantów smakował najlepiej, czy był jakiś mniej lubiany, czy któryś był jedzony z oporami. Plan spełzł na niczym, bo zawartość misek znikała w tempie, w którym obawiałam się, że nie zdołam cofnąć się po telefon i zrobić zdjęć, by to udokumentować – tak im zasmakowały te psie smakołyki.
Jestem równie zadowolona, co zdziwiona wynikiem testów – wiem, że moje psy lubią jeść, ale wiem też, że są raczej wybredne, a tu jeszcze doszły niesprzyjające warunki. Pies zestresowany i smutny to przecież zwierzę, które często ogłasza głodówkę, leży jako ta kupka nieszczęścia i wzdycha ciężko. Jedzenie jest ostatnią rzeczą, o której wtedy myśli.
Teraz już wiem, jak poprawić apetyt u psa i sprawić, że poprawi mu się humor. Mam zamiar z tego sposobu korzystać – w ten sposób zyskam najedzone i zadowolone z życia psy, nawet, gdy sytuacja w domu będzie tak wyjątkowa, jak tym razem.